Ranger Servival Club Dolacz do nas Relacje z zajec Plan szkolenia Poczta polowa Podreczniki Forum GRH

Manewry zaczynają się w piątek o 22. Kaziu odbiera uczestników z dworca PKP, jest ich około 30. Wyjeżdżamy Honkerem na poligon i spotykamy się na zarośniętej mirabelkami drodze koło wieży. Mówię kilka słów wstępu i przekazuję oddział Grzegorzowi. Pada drobny deszcz, grupa szybko znika w ciemności. Pierwszym zadaniem uczestników jest przetrwać noc i prowadzić rozpoznanie naszych działań - funkcjonujemy jako oddział okupacyjny zajmujący starą prochownię. Jest nas około 40, podzielonych na drużyny. Przez noc prowadzimy piesze patrole po drogach i warty w obiekcie, czuwa także drużyna alarmowa i dyżurny kierowca. Następnego dnia rano wystawiamy stały posterunek pod lasem, z doskonałą widocznością na kluczowe skrzyżowania poligonu - połączony kablem telefonu polowego, wyposażony w zadaszenie i umocniony drewnem i ziemią. Deszcz pada już bez przerwy od wieczora, drogi toną w błocie i w zasadzie bez problemu radzi już sobie tylko Honker. Pierwszym zadaniem "partyzantów" jest nawiązanie łączności osobowej w Prudniku. Dokładnie o 12.00 należy podejść do budki z kurczakami przy supermarkecie i zapytać "Ile trzeba czekać na kurczaki?". Wówczas podejdzie kontakt i powie "Ja czekałem .... minut", wstawiając jakąś liczbę. Odzewem jest "Ja mogę czekać tylko ....." z dopełnieniem do 15. Kontakt miał skierować konspiratorów do kolejnego kontaktu, na dworcu autobusowym a ten - przekazać zadanie rozpoznania starego młyna, w którym nocą ciężarówki okupanta pozostawiały jakieś beczki.

Pierwsza zbiórka uczestników manewrów - jeszcze wszystko jest w porządku...


Przy budce z kurczakami czeka dwoje ludzi - kobieta i mężczyzna, w cywilnych ubraniach. ruch jest spory, przed długim weekendem wiele osób pyta o kurczaki. Zgranie czasowe jest kluczowe - o 12 biją dzwony w kościołach, agenci czekają w napięciu... i nikt się nie pojawia. Tymczasem punkt obserwacyjny melduje o zauważeniu kilku osób w mundurach i z plecakami. Podrywa się drużyna alarmowa, Honker jedzie na złamanie karku po błotnistych drogach. Spieszamy się i ruszamy w gęste mirabelki. Niestety, poszukiwani znikają gdzieś w deszczu i zaroślach. Od tego czasu zaczyna się katastrofa... Kolejne osoby dzwonią na numer kontaktowy i zgłaszają rezygnacje. Dzwonią też dwaj goście z Lublińca, zaniepokojeni tym, że inni wychodzą na zadania i już więcej nie wracają. Wysyłamy w rejon poligonu Piotra przebranego w dres i elegancko ucharakteryzowanego na kobietę - z profesjonalną rudą peruką i makijażem. "Łączniczka" uprawia jogging w deszczu przez godzinę i zapuszcza się w największe chaszcze w poszukiwaniu partyzantów - niestety bezskutecznie. Do późnego popołudnia zostają cztery osoby! To w zasadzie koniec manewrów w założonej formie. Mamy do wyboru albo odesłać wszystkich do domu, albo coś zmienić. Decydujemy się dołożyć kilku partyzantów z naszych ludzi - dodatkowo ma przyjechać jeszcze trzy osoby z Olsztyna. O umówionej godzinie na miejscu kontaktu grupę przejmuje Kaziu. Decyduje się - pomimo sprzeciwów - odesłać do domu dwóch chłopaków z Prudnika, u których stwierdził już poważną hipotermię. Resztę przyprowadza do naszej bazy, gdzie dostają szansę na krótkie ogrzanie się. Około 20 wyruszają znowu w rejon zajęć - mają tylko znaleźć suchą bazę w jakimś budynku i nawiązać kontakt w Prudniku w pubie "Green Day". O 23 w "Green Day?u" pełno ludzi. Czeka tam człowiek z obandażowaną ręką, wymiana hasła i odzewu i przekazanie zadania: rozpoznanie młyna oraz odnalezienie modułu z zestrzelonego samolotu rozpoznawczego US Army.

W nocy wyjeżdżamy na poligon i porzucamy moduł - ciężką metalową kapsułę z migającą diodą. Decyduję się położyć ją w taki sposób, aby była widoczna z jak największej odległości. Reszta oddziału robi hałas, chodząc po poligonie z latarkami i pozorując poszukiwania modułu przez nieprzyjaciela. Noc mija spokojnie. Kolejny kontakt to kościół w Prudniku, trzecia ławka po lewej stronie, po mszy o 12. Tym razem wysyłamy jednak trzech chłopaków z Rybnika, w cywilnych ubraniach, z ukrytą krótką bronią i kajdankami. Mają spróbować zatrzymać konspiratorów. O umówionej porze do łącznika podchodzi dwóch ludzi... w mundurach. Grupa realizacji nie ma wątpliwości, że trzeba ich zatrzymać. Tymczasem partyzanci otrzymują informację, że o 14 mają podejść pod krzyż na wzgórzu nieopodal Prudnika i tam odmówić trzy razy "Zdrowaś Mario". Wychodzą i nie zauważają śledzących ich chłopaków z Rybnika. Nie można dokonać zatrzymania w środku miasta, trzeba poczekać, aż wejdą pomiędzy ogródki działkowe. Niestety, nagle partyzanci zatrzymują samochód, który podwozi ich kilka kilometrów i w ten sposób urywają się śledzącemu ich zespołowi. Pod krzyżem, po umówionym sygnale pojawia się łącznik i dwóch chłopaków z Prudnika. którzy wrócili rano do zajęć. Zadanie to atak na samochody nieprzyjaciela, które przejęły moduł elektroniczny samolotu. Dwa auta mokną kilka godzin na poligonie, wartownicy są już całkowicie przemoczeni, gdy grupa rozpoczyna szturm. Udaje się to dosyć sprawnie, dwóch wartowników na dachu ruin ginie od ostrzału PK, pozostali zostają wyeliminowani przez atakujących. Partyzanci przejmują moduł i odchodzą do bazy.

Dworzec PKP w Prudniku - jeden z uczestników, który zrezygnował.
"wilgoć nas zaskoczyła..."


Niestety, wkrótce baza zostaje wykryta przypadkiem przez jeden z patroli. To już koniec - morale załamuje się całkowicie, partyzanci "ochotnicy" i partyzanci "przymusowi" poddają się. Zabieramy wszystkich do bazy, tam dzielimy na zespoły i rozpoczynamy normalne szkolenie. Kolejną noc odpoczywają spokojnie w koszarowcu, susząc mundury i wyposażenie przy ognisku. Następnego dnia grupa szkolna ćwiczy podstawowe techniki patrolu pieszego - spędzamy kilka długich godzin na poligonie, do znudzenia powtarzając elementy taktyki. Dwie grupy zaawansowane trenują technikę prowadzenia zmotoryzowanego patrolu. Wstępnie wszystko zostaje pokazane na terenie bazy, później dwie grupy z dwoma pojazdami sprawdzają plątaninę rozmiękłych poligonowych dróżek. Po długich godzinach ćwiczący wracają do bazy i mogą wysuszyć się przy ognisku - niestety, deszcz nie przestaje padać ani przez chwilę. Zapada szybki zmierzch, mówimy, że mogą już położyć się spać. Po północy wpadamy z hukiem, zrywamy wszystkich na alarm, zarządzamy marsz na Kopę Biskupią. Na honkera ładujemy termos, materace, jedzenie i zbiornik z wodą. Ludzie patrzą zaniepokojeni, zapowiada się, że przygotowujemy długi pobyt poza bazą. Jedziemy powoli na czele kolumny, chłopaki muszą momentami podbiegać. Po kilku długich kilometrach zatrzymujemy się i zarządzamy powrót - test psychologiczny został zaliczony.

Kolejnego dnia dokładnie omawiamy z wszystkimi techniki zasadzki na patrol zmotoryzowany. Wieczór to czas realizacji zadania przez dwa zespoły. Znają trasę przejazdu pojazdów nieprzyjaciela, ale nie znają godziny. Jest bardzo zimno, deszcz nie przestaje padać. Około 22 wyjeżdżamy - prowadzi Tarpan Honker z grupą eskorty, za nim jedzie Żuk. Chłopcy w zasadzce czekają chyba już z pięć godzin. Pierwsza zasadzka zaskakuje, atak następuje w chwili odprężenia, po przejechaniu oczywistego miejsca poniżej wysokiego nasypu. Zasadzka zgodnie z założeniem jest ogniowa, wypadamy przez burty w błoto drogi, odczołguję się w rów, w wysokie pokrzywy, ale musimy szczerze przyznać, że nie mieliśmy szans. Kolejna zasadzka jest w idealnym miejscu, na zakręcie, przed pagórkiem, gdzie samochody muszą zwolnić w głębokiej, błotnistej kałuży. Ta zasadzka również zostaje zaliczona. To już w zasadzie koniec improwizowanego szkolenia. Rano większość uczestników wyjeżdża, a my męczymy się przy zwijaniu bazy. To koniec manewrów Force Reserve... wydaje się, że koniec definitywny.

Atak uczestników na nieprzyjaciela - w zasadzie jedyna udana akcja poddczas całych manewrów....

<- powrot | do góry

Copyright Ranger Survival Club design by Priamus