Ranger Servival Club Dolacz do nas Relacje z zajec Plan szkolenia Poczta polowa Podreczniki Forum GRH

Doświadczenia aktualnych konfliktów zbrojnych wskazują, że umiejętność jazdy konnej oraz obchodzenia się z koniem jako zwierzęciem jucznym czy pociągowym staje się powoli niezbędna - szczególnie wobec spodziewanego przeniesienia teatru działań zbrojnych na obszary Środkowego Wschodu (Afganistan, Kirgizja, Tadżykistan, Iran), gdzie koń jest podstawowym środkiem transportu i nieodłącznym elementem życia i kultury ludności. Stało się to widoczne już podczas operacji w Afganistanie, gdzie żołnierze elitarnych oddziałów armii amerykańskiej wzbudzali śmiech i politowanie miejscowych sojuszników - mudżahedinów, nie umiejąc nawet wsiąść na konia. Problem ten był na tyle poważny, że dowództwo amerykańskich sił lądowych utworzyło specjalny ośrodek szkoleniowy, w którym kilkutygodniowe szkolenie przechodzą wszyscy żołnierze jednostek liniowych jadący do Afganistanu. Ranger Survival Club postanowił wprowadzić do szkolenia podstawowe elementy wykorzystania konia jako alternatywnego środka transportu. Wydaje się prawdopodobne, że w warunkach działań nieregularnych żołnierze pododdziałow specjalnych i rozpoznawczych bedą zmuszeni wykorzystać konie do przemieszczania siebie i ładunku. Konieczne jest zatem opanowanie przynajmniej podstaw jazdy konnej, opieki nad koniem i metod jego militarnego wykorzystania.

Uczestnicy szkolenia "Ułański Orzeł" od razu wskoczyli na głęboką wodę - ledwo ostatni z nich zdążył dotrzeć do ośrodka jeździeckiego w Golędzinowie, od razu wszyscy wyruszyli na pastwisko, aby sprowadzić do stajni konie. I jak zawsze okazało się, że stara metoda Specnazu - "najpierw wykonaj, później nauczymy cię jak to zrobić" okazała się skuteczna. Kursanci nie zdążyli się nawet przestraszyć i już prowadzili konie na kantarach.

Ćwiczenia rozciągające
(strój mocno nieregulaminowy...)
trening na ujeżdżalni



Następne prace polegały na wyrzuceniu trzech boksów, wywiezieniu mierzwy na pole i wsypaniu do boksów świeżych trocin. Praca w 30-stopniowym upale wykończyła wszystkich, dlatego zezwoliłem na odstępstwa od regulaminu mundurowego - podczas prac fizycznych i odpoczynku kursanci mogli używać krótkich spodni i nieregulaminowych koszulek. Na szczęście namioty zostały rozbite pod trzema wielkimi dębami i dawały możliwość krótkiego odpoczynku w przyjemnie chłodnym cieniu. Wreszcie późnym popołudniem przyszedł czas na czyszczenie koni, naukę ich siodłania i samą jazdę. Całkowicie początkujący jeździli na lonży pod okiem instruktorów, ja i Kuba pojechaliśmy swobodnie na dużą ujeżdżalnię. Okazało się, że początkujący kursanci radzą sobie całkiem dobrze. Po zakończeniu jazd czekały na nas kolejne prace - przesianie owsa, podanie koniom wody i siana, porządkowanie stajni i obejścia. Spoceni i zakurzeni poszliśmy nad pobliską zalaną wodą dawną żwirownię, gdzie z wielką przyjemnością można było wykąpać się i ochłodzić. Było już dobrze po 21, kiedy wreszcie mogliśmy usiąść przy naszych namiotach... nie na długo. Wkrótce cała grupa wyruszyła w kierunku pobliskiego ośrodka wypoczynkowego nad zalewem w Wilczynie. Marsz w zupełnej ciemności przez las i pola rzepaku dał się nam we znaki. Wkrótce podeszliśmy pod ogrodzenie i przed dłuższą chwilę szukaliśmy możliwości przeniknięcia na teren, aż wreszcie znaleźliśmy sporą dziurę w płocie. Chwilę pokręciliśmy się pomiędzy domkami kempingowymi i podeszliśmy do jeszcze czynnego baru. Niestety, bar został w ciągu kilkunastu minut zamknięty i wyruszyliśmy w powrotną drogę. Mniej więcej w połowie trasy do stajni Agnieszka zaproponowała bieg do Obornik. Pobiegliśmy... 3 kilometry w jedną stronę zeszły szybko, powrót nieco się dłużył, tym bardziej że maszerowaliśmy przez las tak ciemny, że nie było widać wyciągniętej ręki. Na szczęście Agnieszka prowadziła jak po sznurku i około 3 nad ranem dotarliśmy do obozu. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i położyliśmy się spać.

O 5 rano musieliśmy wstać i wyprowadzić konie na pastwisko. Po powrocie z pastwiska wszyscy zasnęli od razu jak zabici, lecz nie na długo - po trzech godzinach trzeba było przyprowadzić konie z powrotem, przesiać owiec, nakarmić konie i uzupełnić im wodę w poidłach. Potem krótkie śniadanie i od razu zabraliśmy się do czyszczenia i siodłania. Po jazdach kolejne prace w stajni, gdzie zawsze jest coś do zrobienia. Upał stał się nie do zniesienia, dlatego w wolnej chwili poszliśmy znowu na żwirownię, wykąpać się i chwilę poopalać. Około 13 znowu trzeba wrócić do stajni i podać koniom siano i dolać świeżej wody. Popołudniowe jazdy na rozgrzanym jak piec placu ujeżdżalni wyciągają w nas wszystkich resztki sił. Zalegamy cieniu dębów przed naszymi namiotami i ratujemy się chłodną wodą z gumowych zbiorników. Po krótkim odpoczynku znowu musimy wyprowadzić stado na pastwisko a po godzinie przyprowadzić konie z powrotem, przesiać owies, nakarmić konie, uzupełnić im wodę.

sierż. Morawski - kłus na ujeżdżalni


W przerwie ponownie kąpiemy się na żwirowni. Powoli robi się ciemno, gdy możemy zjeść jakiś posiłek. Czekamy na Tomka, który dociera do nas po 21, jadąc z Oleśnicy stopem. Z daleka dochodzi głośna muzyka biesiadna - na ośrodku w Wilczynie trwa jakaś zabawa. Podejmuję decyzję o wyjściu czysto rozrywkowym - wszyscy zapracowaliśmy dzisiaj na chwilę zabawy. Na Wilczynie trwa w najlepsze potańcówka przy przebojach disco polo. Moi Rangerzy nie zawodzą mnie - wszyscy są, jak to mówią "i do bitki i do wypitki". Nie mija kilka chwil i już wszyscy podskakują na parkiecie w rytm wiązanki biesiadnych przebojów. Jedno co mnie zaskakuje to Tomek, który zna chyba wszystkie teksy piosenek diso-polo... Około drugiej impreza się kończy a my idziemy nad zalew. Agnieszka wbiega na pomost i w ubraniu skacze do wody, wszyscy idziemy za nią i wkrótce pławimy się w chłodnej toni. Jest po prosu super - pływam sobie leniwie na grzbiecie i podziwiam gwiazdy. Moczymy się prawie godzinę i na 4 nad ranem wracamy do obozu. Została godzina snu do porannego wyprowadzenia koni.

Pokaz z instruktażem - prowadzi szef ośrodka, trener Jerzy KryssmannLonża - na koniu kand. Cywińska


O piątej zrywamy się nieprzytomni, jak zombie wyprowadzamy konie i natychmiast po powrocie zasypiamy. O 8 przyprowadzamy stado i zakarmiamy wszystkie konie. Śniadanie jakoś nikomu nie wchodzi, a tu już pora czyścić i siodłać... Dzisiaj początkujący jeżdżą dalej na lonży, ja z Agnieszką wybieramy się w teren. Przejażdżka jest niesamowita, trwa ponad godzinę, ale zarówno konie jak i my mamy naprawdę dość upału. Moja klacz jest biała od potu, musze ją dokładnie wymyć gąbką i wytrzeć wodę. Rozczyszczam jeszcze kopyta sprawdzając, czy nie wbiła się jakaś szyszka i wynoszę czaprak i gąbkę do wysuszenia na słońce. Podajemy wszystkim koniom świeżą wodę. Bryczesy i koszulkę można wykręcać, oficerki mam w środku po prostu mokre. Po najpilniejszych pracach pędzimy na żwirownię, żeby spłukać choć trochę pyłu i potu. Niestety jest taki upał, że chwilę po kąpieli czujemy się dokładnie tak samo jad przed nią. Powietrze robi się ciężkie i duszne, na niebie pojawią się wypiętrzające cumulusy - pewny znak nadchodzącej burzy. Trzeba nieco się pośpieszyć z pracami w stajni. Około 16 dwójka początkujących kursantów wychodzi na plac na lonże, ja rezygnuję z dzisiejszej jazdy, bo wymęczona terenem klacz Abisynia mogłaby już tego nie przeżyć. O 17 przyjeżdża Kobo i prosto z samochodu wsiada na konia. Niebo ostro się już chmurzy, zrywa się wiatr i słuchać coraz głośniejsze grzmoty. Spieszymy się z porządkami, podbieraniem mierzwy, sianiem owsa, karmieniem i pojeniem koni. Ledwo kończymy gdy niebo robi się granatowe, grzmoty słychać tuż obok a na ziemię spadają pierwsze ciepłe krople. Teraz jeszcze trzeba biegiem pochować wszystko do namiotów, ponaciągać sznurki i pozapinać wejścia. Udaje nam się zdążyć przed ulewą, chowamy się w stajni i obserwujemy prawdziwe oberwanie chmury. Burza trwa prawie dwie godziny, a gdy się kończy postanawiamy rozpalić sobie ognisko. Wymaga to trochę pracy, ale wkrótce siedzimy sobie wygodnie przy ogniu, nad którym skwierczą kiełbaski i popijamy chłodzące napoje. Siedzimy tak prawie do 23, nikomu nie chce się ruszać, początkujący skarżą się na ból pośladków i okolic. Na dzisiaj planowaliśmy jakieś działania... Daję wszystkim wolne dwie godzinki - na co natychmiast zasypiają - a sam siadam przed namiotem i kontempluję cichy las.

Cel szkolenia - działanie konno w terenie - na koniu kand. Rogowska (fot archiwum)


Koło pierwszej usiłuję jakoś wszystkich pobudzić, w końcu udaje mi się zbudzić Kobo, Marię i Agnieszkę. Idziemy znowu w stronę ośrodka w Wilczynie, od którego tym razem słychać dudnienie techno - ale dzisiaj trochę inaczej. Założenie zajęć polega na wprowadzeniu cywilnej agentki (w tej roli Agnieszka) na teren ośrodka. Nasza trójka, w mundurach, oporządzeniu i bronią długą ma stanowić ubezpieczenie. Przedzieramy się przez ciemny las i w końcu wychodzimy na brzeg zalewu. Ośrodek jasno oświetlony, wszystko widać jak na dłoni. Przez chwilę prowadzimy obserwację. Niestety, nie będziemy w stanie zapewnić bezpieczeństwa agentce spoza zewnętrznego perymetru. Decyduję pozostawić większość sprzętu w skrytce materiałowej i wejść na teren całą czwórką. Rozbieramy się do koszulek, Kobo bierze od Agnieszki polar i chowa pod nim MP-5. Ja wkładam do kieszeni dwa granaty, Maria ukrywa w cholewce szturmowy nóż. W zasadzie jesteśmy gotowi do wejścia na dyskotekę...Przy barze wszyscy są już pijani w dym, co z jednej strony ułatwia zadanie, ale z drugiej może przynieść niespodziewane kłopoty ze strony bardziej agresywnych chłopaków. Kręcimy się po barze i parkiecie, zapamiętujemy twarze ludzi. W końcu Agnieszka wchodzi do baru i szuka swojego kontaktu, nasza trójka staje pod ścianą i buja się w rytm muzyki, nie przestając czujnie obserwować otoczenia. W pewnej chwili Kobo mówi mi, że lufa MP-5 wyłazi mu spod polaru. "Udawaj pijanego" odpowiadam i Kobo zwiesza się przy poręczy tarasu, łypiąc spod opuszczonej głowy. Gdy dyskoteka kończy się o pół do trzeciej, wymykamy się przez dziurę w płocie, pobieramy sprzęt ze skrytki i wracamy do stajni. Marsz przez rzepak moczy nas po szyje, przy namiotach zrzucamy mokre ubrania i natychmiast zasypiamy. O piątej rano znowu pobudka i wyprowadzenie koni na pastwisko, o ósmej przyprowadzamy je z powrotem, karmimy i poimy. Wszyscy wprzęgli się już w rytm życia stajni. Około dziewiątej czyszczenie i siodłanie, a po nich ostatnie jazdy. Pozostaje już tylko zwinięcie obozowiska, porządkowanie terenu i końcowy apel. Kursanci otrzymują pamiątkowe dyplomy i podkowy, zaś Agnieszka - pochwałę w rozkazie za przygotowanie zajęć i ciężką pracę w charakterze instruktora jeździeckiego. Wkrótce uczestnicy szkolenia odchodzą w stronę szosy, ja pakuję sprzęt do jeepa i żegnam się z kadrą ośrodka jeździeckiego. Szkolenie dobiegło końca...

<- powrot | do góry

Copyright Ranger Survival Club design by Priamus