Ranger Servival Club Dolacz do nas Relacje z zajec Plan szkolenia Poczta polowa Podreczniki Forum GRH

Artykuł opublikowany w MMS "Komandos" nr 10 (185) 2008



Dowódca konwoju wychyla się z kabiny i kręci ręką szybkiego młynka. Ruszamy spod bazy szeroką leśną drogą pod górę. Konwój składa się z dwóch pojazdów, pierwszy jedzie mały łazik Rocsta z załogą trzech osób, za nim Tarpan Honker ze strzelcem pk na dachu i drużyną osłony na odkrytym przedziale ładunkowym. Las jest mokry i cichy, po nocnej burzy ziemia paruje, a z liści wciąż kapie woda. Koła wyrzucają fontanny wody i rzadkiego błota z rozlanych kałuż. Krótka droga przez las przylegający do bazy służy sprawdzeniu łączności pomiędzy samochodami i wprzęgnięciu się załóg w rytm patrolu. Wyjeżdżamy na asfaltową drogę, nawierzchnia świeci się od wilgoci. Jest bardzo wcześnie i praktycznie nie ma ruchu, możemy spokojnie jechać z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Przed nami otwiera się widok na masyw Biskupiej Kopy - z porośniętych ciemnym lasem stoków i wąwozów podnoszą się białe kłęby mgły, łącząc się wyżej z ołowianoszarym niebem. Przejeżdżamy przez kilka kolejnych wiosek, jakieś dzieci machają do nas z pobocza. Zaczynamy mozolnie wspinać się serpentynami pod górę, przejeżdżamy pod wielkim budynkiem domu wypoczynkowego i wjeżdżamy w las.



Tutaj, gdy konwój kryje się pod gęstymi koronami młodych drzew, drużyna spiesza się, zajmując pozycje w obronie okrężnej wokół pojazdów. Na krótkiej odprawie dowódca konwoju przekazuje dowódcy drużyny trasę planowanej marszruty na szczyt Biskupiej Kopy. Plan przewiduje przemieszczanie się elementu pieszego połączone z rozpoznaniem drogi - przede wszystkim pod kątem jej przejezdności, a także ewentualnych oznak obecności nieprzyjaciela. Drużyna wyrusza powoli marszem ubezpieczonym, zachowując szyk szachownicy. W pojazdach pozostają kierowcy, dowódca i dwóch strzelców osłony. Po dłuższej chwili patrol pieszy wzywa przez radio do podjechania na skraj niewielkiej polany. Samochody mielą błoto, wspinając się pod górę i stają na skraju otwartej przestrzeni, w miejscu umożliwiającym wyminięcie się z ewentualnym ruchem z góry. Założenie ćwiczeń przewiduje, że jest to misja typu stabilizacyjnego, dlatego spodziewamy się ruchu osób postronnych - tak pieszych, jak i pojazdów na drodze dojazdowej do pobliskiego schroniska. Schemat powtarza się kilkakrotnie, patrol pieszy utrzymuje łączność i określa postoje po kolejnych etapach w szerszych miejscach drogi i na mijankach. Wreszcie całość zatrzymuje się na niewielkim, płaskim placyku porośniętym trawą, kilkanaście metrów poniżej schroniska.

Z góry, znad gęstej warstwy chmur dobiega warkot śmigłowca, maszyna kilkakrotnie przelatuje tuż nad głowami. Kierowcy odruchowo wciskają auta jak najgłębiej pod drzewa. Drużyna zajmuje pozycje w obronie okrężnej, w tym czasie trwa krótka odprawa. W tym miejscu kończy się w zasadzie droga jezdna, dalej na szczyt prowadzą jakieś leśne dróżki, których przejezdność stoi pod wielkim znakiem zapytania, szczególnie po intensywnych nocnych opadach. Patrol pieszy musi sprawdzać drogę szczególnie dokładnie i wezwać pojazdy dopiero w miejscu umożliwiającym zaparkowanie i zawrócenie. Stoki są już bardzo strome, drogi wąskie i możliwość zjeżdżania kilkuset metrów na biegu wstecznym powoduje u kierowców nieco niepewne uśmiechy. Drużyna rusza w górę, po bardzo krótkim czasie melduje przez radio o możliwości podjechania około 300 metrów. Samochody dojeżdżają na skraj drogi granicznej, to raczej pas trawy z rumowiskiem kamieni i wydeptaną ścieżką niż droga. Kolejny odcinek kończy się w wysokopiennym lesie, pojazdy czekają, a ich załogi z niepokojem patrzą, jak spieszona drużyna wspina się mozolnie stromą ścieżką w górę. Droga w tym miejscu sięga około 45 stopni nachylenia i jest głęboko wyżłobiona w stoku, kończąc się gdzieś 300 metrów wyżej zakrętem. Mijają minuty, chmury schodzą coraz niżej aż w końcu wszystko pokrywa gęsta mgła. Wreszcie, po niemal półgodzinie w radiu odzywa się dowódca patrolu pieszego - znaleźli miejsce pozwalające na zaparkowanie i ewentualne manewry. Z miejsca postoju drużyny do szczytu pozostało może z pół kilometra. Pierwsza rusza pod górę Rocsta, na biegach terenowych powoli wspina się rozmokniętą dróżką, miejscami sypiąc spod kół mokrym żwirem. Za zakrętem okazuje się, że teren wypłaszcza się. Miejsce wskazane przez patrol pieszy jest idealne, auto staje pod gęstą koroną sporej jarzębiny. Następny rusza Honker, dowódca konwoju zdecydowała się usiąść na masce, aby pomagać kierowcy w wybraniu odpowiedniej trasy.



Niestety, kilkudziesięciometrowy odcinek porośnięty gęstą, mokrą trawą okazuje się dla Tarpana nie do przejścia. Uszkodzony kilka dni wcześniej tylni most spowodował konieczność odłączenia napędu na tylnią oś, teraz w zasadzie auto jedzie napędzane tylko jednym, przednim kołem. Kierowca melduje po radiu awarię, załoga Rocsty zawraca i zjeżdża na dół. Jak na złość Honker stoi pośrodku wiatrołomu, widoczny z wszystkich stron jak na dłoni. Próbujemy wyholować Rocstą Tarpana przez najgorszy odcinek, jednak bezskutecznie. Ciężkie, terenowe opony kręcą się w miejscu, wrzynając się coraz głębiej w glebę, zaczyna dymić sprzęgło. Nie ma szans, nie wyciągniemy w ten sposób ponad dwóch ton pod taką stromiznę. Załoga Honkera próbuje użyć ręcznej wyciągarki, wykorzystując Rocstę jako punkt zaczepienia, ale po piętnastu minutach pracy okazuje się, że podciągnęliśmy samochód o jakieś 40 centymetrów. Ściągnięta z góry drużyna próbuje wyrzyna saperkami trawę aby dokopać się do czegoś bardziej przyczepnego, ale koła Honkera śl.izgają się tak samo w kamienno-błotnej breji, jak po trawie. Ostatnia rozpaczliwa próba pchania przez wszystkich żołnierzy również nie daje efektu, Honker nie rusza się ani o centymetr

Godzina nawiązania łączności zbliża się nieubłaganie, trzeba jak najszybciej dotrzeć na miejsce zapasowe. Kierowca Honkera zjeżdża powoli tyłem, wreszcie wszyscy docierają na skraj drogi granicznej, gdzie udaje się zawrócić. Patrol pieszy wyrusza na zapasowe miejsce rozłożenia radiostacji, załogi pojazdów zostają na miejscu. Dowódca pozwala zapalić, wszyscy przy papierosie w mocnych słowach komentują niepowodzenie. Wreszcie patrol pieszy melduje zabezpieczenie miejsca zapasowego. Zjeżdżamy w dół, aż do niewielkiej polany, około 300 metrów poniżej szczytu. Miejsce jest na uboczu, praktycznie na samej granicy polsko-czeskiej. Załoga Honkera rozpoczyna rozstawianie masztu anteny, po chwili sześciometrowy maszt stoi, kołysząc się na coraz silniejszym wietrze. Drużyna, wzmocniona załogami pojazdów zajmuje pozycje w ubezpieczeniu okrężnym. Dowódca zezwala na rotacyjny odpoczynek i posiłek, po kolei wszyscy mogą na chwilę usiąść wygodnie w cieniu Honkera i zjeść kilka sucharów z pasztetem. Miejsce jest całkiem niezłe, operator radia nawiązuje łączność z Rybnikiem i przekazuje informacje. Na niebie ciemnieją chmury, coraz bliżej słychać grzmoty. Pora zwijać antenę, ostatnie czynności wykonujemy w pierwszych, wielkich kroplach deszczu. Powrót odbędzie się po drodze rozpoznanej wcześniej, dlatego drużyna wskakuje na pakę Honkera. Gdy tylko zaczynamy zjazd rozpętuje się małe piekło - ściana wody, ciemność i silny wiatr, z drzew spadają gałęzie a droga zamienia się w strumień. Wycieraczki nie nadążają z usuwaniem wody z szyb. Później okaże się, ze zahaczyła nas burza, która zniszczyła kilka wiosek i przewracała samochody na autostradzie z Wrocławia do Gliwic. Gdy docieramy do asfaltowej drogi, desant na skrzyni Honkera brodzi już w wodzie jak w wannie a strzelec pk na dachu jest całkowicie przemoczony. Ulewa powoli przechodzi w zwykły deszcz, który będzie nam towarzyszył przez następną dobę. Konwój zjeżdża w dół kierując się do bazy?

<- powrot | do góry

Copyright Ranger Survival Club design by Priamus