Ranger Servival Club Dolacz do nas Relacje z zajec Plan szkolenia Poczta polowa Podreczniki Forum GRH




podporucznik Kamil Sz.

Poleszuk. W Kampanii Wrześniowej walczył jako strzelec konny. Szybko trafił do konspiracji AK, od 1941 r. - "leśny". W 1944 przeszedł wraz z dowódcą i grupą kolegów do I Armii WP, gdzie początkowo służył w zwiadzie konnym. Z racji wykształcenia - matura i rozpoczęte studia historyczne - próbowano skierować go do aparatu politycznego. Aby tego uniknąć, zdecydował się przejść do piechoty, gdzie w pododdziałach liniowych zawsze brakowało młodszych dowódców.
Dzięki dobrej znajomości języka oraz rosyjskiej historii i kultury łatwo nawiązuje kontakt z radzieckimi oficerami. Lubiany przez żołnierzy, ponieważ zawsze stara się uniknąć niepotrzebnych strat. To raczej do niego, nie zaś do "politycznego" przychodzą także z prośbą o pomoc w załatwieniu różnych spraw czy pytaniem o objaśnienie zawiłości historii czy bieżącej polityki.




kapral podchorąży Joanna P.

Przedwojenny instruktor harcerski, we wrześniu 1939 r. służyła ochotniczo w służbie sanitarnej. "Damskie" zadania konspiracyjne, jak przenoszenie ulotek czy obserwacja niespecjalnie ją pociągały, dlatego szybko trafiła do oddziału partyzanckiego. Ma za sobą udział w kilku spektakularnych akcjach, między innymi ataku na posterunek niemieckiej żandarmerii, czy też odbiciu więźniów z transportu. W 1944 r. jako jedna z nielicznych z oddziału decyduje się przejść w szeregi Wojska Polskiego.
Początkowo trafiła do sztabu pułku, szybko poznano się jednak, że większy z niej pożytek w polu niż w sztabowej robocie. Od tej pory najczęściej służy w pierwszej linii. Kilkukrotnie w ciężkich chwilach osobistym przykładem podrywała do boju cały pluton.




starszy szeregowy Marcin M.

Lwowiak, przed wojną urzędnik magistratu, działacz "Sokoła", zapalony turysta i narciarz. Nie nawojował się we Wrześniu, jego oddział praktycznie cały czas wycofywał się, dziesiątkowany przez niemieckie lotnictwo. Niedługo po powrocie do domu wywieziony przez władzę radziecką na daleką północ, gdzie pracował przy wyrębie lasu. Tam też odkrył u siebie talent, który miał uratować mu życie - zaczął reperować zniszczone ubrania. Zauważył go stary żydowski krawiec, który szył i przerabiał mundury dla radzieckich oficerów i przygarnął do pomocy, co pozwoliło uniknąć morderczej pracy w lesie i niemożliwych do wykonania norm.
Pech chciał, że akurat wtedy, gdy wszyscy dołączali do formującej się armii Andersa, ciężko zachorował na tyfus, po którym pozostały do dzisiaj dolegliwości żołądkowe. Po wyzdrowieniu podjął trudną podróż przez niemal cały Związek Radziecki, która ostatecznie doprowadziła go do I Armii Wojska Polskiego. Dowództwo początkowo próbowało przydzielić go do batalionowych krawców, jednak dzięki przedwojennym doświadczeniom sportowym ostatecznie trafił do fizylierów.
Informacja o zdolnościach rozniosła się jednak u kolegów i gdy trzeba było spolszczyć zdobyczny niemiecki mundur czy też radziecki szynel albo zreperować sterane wojną spodnie, zamiast do batalionowych krawców trafiali do fizyliera z drugiej kompanii.
W boju rozważny i ostrożny - jak sam mówi, "rzecz w tym, żeby i wojnę wygrać i do domu wrócić".




szeregowy Marek B.

Ślązak z Rybnika, przed wojną pracował jako drogista. Wcielony do Wehrmachtu, służył na froncie wschodnim w łączności. Pewnego dnia wysłany na ziemię niczyją ze szpulą kabla na plecach przeczołgał się na stronę radziecką. O włos uniknął śmierci, zanim udało mu się wytłumaczyć radzieckim gwardzistom czym różni się "Polok" od Niemca. Początkowo jak wszyscy trafił do obozu jenieckiego, później do kopalni gdzieś na zamarzniętej północy. W Wojsku Polskim łącznościowiec, obsługujący zarówno telefony jak i radiostacje, szczególnie ceniony przez sztab za umiejętność rozpoznawania "patentów" niemieckich radzików i często wyznaczany do nasłuchu.
Dwukrotnie ciężko kontuzjowany. Raz pomagając wypchnąć z błota sanitarkę pod ostrzałem poślizgnął się i dostał pod koła. Innym razem zakładał antenę na dachu i zauważył niemieckiego strzelca wyborowego. Gdy podkradał się, próbując znaleźć dogodne stanowisko, przegniłe deski i papa zapadły się pod nim i poleciał kilka metrów w dół.
Nie zacznie dnia bez kawy, dlatego zbiera od wszystkich każdą jej ilość, którą uda się zdobyć - czy to czarne ziarenka, czy też wehrmachtowskie prasowane tabletki kawy z cukrem, czy nawet zmiotki ze znalezionych w niemieckich domach młynków...




szeregowy Marcin K.

Szofer z talentu i zamiłowania. We wrześniu 1939 r. jeździł zmobilizowanym cywilnym Fiatem, dopóki nie stracił go na polnej drodze po nalocie Luftwaffe. Później dołączył do piechoty i walczył niemal do końca kampanii.
Ślązak z Rybnika, wcielony do Wehrmachtu, tam również służył jako kierowca i zdarzyło mu się nawet wozić "pierońskiego generała". Przeszedł przez niewolę radziecką i trafił do Wojska Polskiego. Zawsze wesoły i uśmiechnięty, pojedzie każdym autem i wszędzie - czy to Studebakerem, czy willysem czy nawet artyleryjskim ciągnikiem. Wśród żołnierzy krążą opowieści o tym, że przejeżdżał drogi, na których topiły się czołgi. Często na pierwszej linii - gdzie walczy jego brat Piotr - gdy trzeba dowieźć walczącym amunicję i jedzenie albo ewakuować rannych. Pewnego dnia swoją ciężarówką wytargał spod ostrzału działo i całą jego ranną obsługę.
Nie przepuści okazji, żeby razem z kolegami pójść w bój - jak melduje później, auto "popsuło się", a piechota niezmiernie potrzebowała jego pomocy w walce.




szeregowy Piotr K.

Ślązak z Rybnika, brat Marcina. Walczył w Kampanii Wrześniowej jako celowniczy ckm. Później wcielony do Wehrmachtu, dostał się do radzieckiej niewoli pod Kurskiem. Po pobycie w obozie jenieckim trafił do I Armii WP. Początkowo chciano z niego zrobić sapera - przed wojną był stolarzem - później przeważyły umiejętności kaemisty i został celowniczym rkm. Opanowany i rozważny, u kolegów wzbudza podziw znajomością niemieckiej broni - na tyle, że to właśnie on prowadził pierwsze instruktaże posługiwania się pięściami pancernymi. Bardzo lubi czytać - w jego workoplecaku zawsze znajdzie się jakaś książka, którą czyta przy każdej nadającej się okazji, nawet kosztem snu.




plutonowy Piotr K.

Myśliwy z dziada pradziada. Nie ominęła go wywózka na Syberię, gdzie udało mu się zaczepić w spółdzielni łowieckiej. Początkowo rozstawiał wnyki na zwierzęta futerkowe, później ze starodawną pojedynką polował i na grubszego zwierza. Jak sam mówi, "władza radziecka zafundowała mu kilkuletnie polarne safari". Powołany do Armii Czerwonej, przeszedł radziecką szkołę strzelców wyborowych i ważniejszą szkołę - frontową. Przeżył, a to oznacza, że ma pewien talent do snajperskiej roboty. Gdy pojawił się po raz pierwszy w polskim wojsku, od razu wzbudził zainteresowanie - obwieszony tobołkami jak trofiejszczyk, z wyborowym karabinem mauzera z niemiecką optyką, myśliwskim "sybirskim" nożem, a przede wszystkim - dziwacznym strojem maskującym z łyka.
Specjalista od broni, amunicji, balistyki i noży. Ma prawdziwy talent do wyszukiwania ciepłych i komfortowych - jak na frontowe warunki - miejsc, w których akurat ktoś przyrządza coś smacznego do jedzenia. Zbiera różne elementy, które przydają się w maskowaniu - a to kawałki siatki maskującej, a to jutowe worki, a to, a to strzępy niemieckich zelt czy ubrań w kamuflażu... Dlatego jego tobołki mają tendencję do ciągłego puchnięcia.




chorąży Iwona R.

Kresowiaczka z niewielkiego miasteczka o dźwięcznej nazwie Husiatyn. Przed wojną ukończyła szkołę pielęgniarską, we Wrześniu w służbie sanitarnej. Obecnie felczer, często wysyłana na pierwszą linię w ślad za nacierającymi oddziałami. Dzięki szybko udzielonej fachowej pomocy przeżyło wielu żołnierzy. Reszta szybko zaczęła rozpoznawać jej charakterystyczną watowaną kurtkę z opaską czerwonego krzyża i doszytymi polskimi naramiennikami, wygodniejszą w polu od płaszcza. Źle znosi zimno - jak mówi "cud Boży, że nie wywieźli na Syberię" - i nawet w cieplejsze wiosenne dni chodzi okutana w szaliki i rękawiczki.

<- powrot | do góry

Copyright Ranger Survival Club design by Priamus